żasz, wszystko fermy, dzierżawy. Ot, poczekaj tylko, on jego jeszcze akcjami przypiecze.
— Co takiego te akcje? Ja z tem nie mogę trafić do ładu — pytał Iwan Matwieicz.
— Niemieckie wymysły! — odpowiedział Tarantjew wściekły. — Oto, naprzykład, jakiś oszust obmyśli budowę domu, którego się ogień nie chwyta i rozpocznie budować miasto. Na to potrzebne pieniądze, więc on wypuszcza pomiędzy ludzi papierki, naprzykład po pięćset rubli. Głupcy kupują, a potem odsprzedają jeden drugiemu. Jeśli przedsiębiorstwo idzie dobrze, papierki drożeją, gdy źle — wszystko djabli biorą. Będziesz miał „bumażki“, ale pieniędzy nie powąchasz. A gdzie miasto? — spytasz. Spaliło się — powiedzą — nie ukończono budowy a wynalazca umknął z twoimi pieniędzmi. Otóż to są te akcje! Niemiec go do tego wciągnie! Dziwić się trzeba, że dotychczas nie wciągnął. Ja ciągle przeszkadzałem — z życzliwości dla „ziemlaka“.
— Tak, z tem rzecz skończona. Sprawa zdecydowana i złożona do archiwum. Już więcej „obroków“ nie będziemy ściągać w Obłomówce... — mówił dobrze podpity Muchojarow.
— Czort z nim razem, kumie! Ty masz tyle pieniędzy, że choć łopatą garnąć! — odpowiedział Tarantjew, także w stanie już nieco zamglonym. — Źródło masz pewne, czerpaj tylko, nie przestawaj. Wypijmy.
— Co za źródło, kumie? Po rublu, po trzy całe życie zbierać!
— Ale już dwadzieścia lat, kumie, zbierasz, nie grzesz przynajmniej!
— No, naliczyłeś już dwadzieścia! — bełkocąc
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/606
Ta strona została uwierzytelniona.