— Daj spokój, kumie! Ten da rubla, ów dwa, obliczysz się — w ciągu dnia siedem rubli do kieszeni wpadło. Nikt cię nie posądzi, nikt się nie przyczepi — ani plamy, ani dymu. A pod wielką sprawą podpiszesz się czasem, a potem całe życie trzeba bokami wyskrobywać! Nie kumie, nie narzekaj!
Iwan Matwieicz nie słuchał, lecz dawno myślał o czemś innem.
— Słuchajno — zaczął nagle, wytrzeszczywszy oczy i ucieszony czemś tak, że mu przytomność prawie wróciła — nie, nie powiem, nie wypuszczę z głowy takiego ptaszka. To skarb prawdziwy... Wypijmy kumie jeszcze! Prędzej!
— Nie będę pić póki nie powiesz! — mówił Tarantjew, odsuwając kieliszek.
— Sprawa, kumie ważna — szeptał Muchojarow, spoglądając na drzwi.
— Cóż? — niecierpliwie nalegał Tarantjew.
— Natrafiłem na skarb. Wiesz co, to wszystko jedno, co pod wielką sprawą podpisać imię swoje, jak Boga kocham, tak!
— Cóż takiego? Mów!
— A „mohorycz“ jaki będzie?
— Więc cóż?
— Poczekaj, pozwól jeszcze pomyśleć. Tak, tego nie można skasować — tu prawo. Niech już tak będzie kumie — powiem i to tylko dlatego, że potrzebna twoja pomoc. Bez ciebie nie pójdzie gładko. Inaczej, Bóg mi świadkiem, nigdybym nie powiedział. Nie jest to taka sprawa, aby inni mogli wiedzieć o niej.
— Czyż ja dla ciebie „inny“ jestem kumie?
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/608
Ta strona została uwierzytelniona.