Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/609

Ta strona została uwierzytelniona.

Nieraz, zdaje się, usłużyłem ci, świadkiem bywałem i kopję... pamiętasz? Taka świnia jesteś!
— Kumie, kumie! Trzymaj język za zębami. Ot, jaki ty jesteś! Od ciebie grzmi, jak z armaty.
— Jaki tu djabeł podsłuchiwać nas będzie? Cóż to nieprzytomny jestem, czy co? — mówił Tarantjew ze złością. — Poco ty mnie męczysz? Gadaj!
— Słuchaj więc: Ilja Iljicz jest tchórzem podszyty, nie zna żadnych porządków. Wtedy przeczytawszy kontrakt, stracił głowę; przysłali pełnomocnictwo — nie wiedział od czego zacząć, nie pamiętał nawet, ile „obroków“ ściągał z chłopów. Sam mówił że nic nie wie.
— Więc cóż? — niecierpliwie pytał Tarantjew.
— Widzisz, on do siostry bardzo często zagląda. Niedawno zasiedział się do pierwszej godziny, wychodząc zetknął się ze mną w przedpokoju i udał, że mię nie widzi. Poczekajmy jeszcze trochę, zobaczymy, co będzie, a wtedy... Ty na stronie z nim pogadasz — powiedz, że to hańba dla domu, że wstydu do domu wprowadzać nie powinien, że ona wdowa, powiesz, że już o tem dowiedzieli się ludzie, że teraz już zamąż nie wyjdzie, że starał się o nią bogaty kupiec, lecz dowiedziawszy się, że on wieczorami przesiaduje, odstąpił.
— Cóż? On się przestraszy, położy się do łóżka, będzie się w niem obracał jak wieprz, wzdychał — i tyle będzie wszystkiego — zauważył Tarantjew. — Jaka stąd korzyść? Zaco wypijemy „mohorycz“?
— Ach, ty! Powiedz mu, że wniosę na niego skargę... że go podpatrzyli... że są świadkowie...
— I cóż?