Zwróciła się do ciotki.
— Czy to nie pojechali nasi towarzysze podróżni?
— Nie — napierał się Sztolc — niech mi pani zda relację o moim Iljuszy. Co pani z nim zrobiła? Dlaczego nie kazała mu pani jechać ze sobą?
— Mais ma tante vient de dire — odrzekła.
— On bardzo leniwy — zauważyła ciotka — i straszny dzikus. Jak tylko kilka osób zebrało się u nas, zaraz uciekał. Proszę sobie wyobrazić, abonował się na fotel w operze i nawet do połowy nie wytrwał.
— Rubiniego nie słyszał — dodała Olga.
Sztolc głową pokiwał i westchnął.
— Jakże to panie zdecydowały się na wyjazd? Czy na długo? Skąd przyszło do tego? — wypytywał.
— Wszystko dla niej, z porady lekarza — rzekła ciotka, wskazując Olgę. — Petersburg bardzo niedobrze na nią oddziaływał. Wyjechałyśmy pod zimę, ale nie jesteśmy jeszcze zdecydowane, gdzie ją spędzimy, w Nizzy, czy w Szwajcarji.
— Tak, pani się bardzo zmieniła — zauważył Sztolc, pilnie wpatrując się i badając całą postać Olgi.
Pół roku przemieszkały panie w Paryżu. Sztolc był codziennym i jedynym ich gościem i ciceronem.
Zdrowie Olgi poczęło się poprawiać widocznie: od zamyślenia przeszła do spokojnej obojętności — przynajmniej nazewnątrz. Co się działo w głębi jej duszy — Bogu wiadomo. Powoli jednak, w stosunku do Sztolca stawała się po dawnemu przyjacielską, chociaż już nie śmiała się, jak dawniej, wesołym, dziecinnym, srebrnym śmiechem, lecz tylko uśmiechała się dyskretnie, gdy Sztolc starał
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/615
Ta strona została uwierzytelniona.