Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/621

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaka szkoda, że nie mogę z panem pojechać, a chciałabym bardzo! Ale pan wszystko mnie tak opowie, jak gdybym tam była.
I cały czar prysł pod wpływem tych naiwnych słów, nieukrywanych przed nikim i tej pospolitej, zwyczajnej pochwały jego umiejętności opowiadania. Gdy tylko udało się Sztolcowi zebrać drobniutkie okruchy, uprząść jakąś wątłą tkaninę miłości, tak że zdawałoby się iż braknie tylko ostatniego ognia... Olga znowu stawała się spokojną i zrównoważoną, a niekiedy chłodną. Siedziała, pracowała i słuchała go milcząco. Czasem podnosiła głowę i stawiała mu takie ciekawe zapytania, wprost odnoszące się do rzeczy, że Sztolc z gniewem rzucał książkę lub przerywa jakieś wyjaśnienia, zrywał się i uciekał. Widział jak ona przeprowadzała go zdziwionym wzrokiem, sumienie go tknęło, zatrzymywał się i wracał, wymyśliwszy cokolwiek na swoje usprawiedliwienie.
Olga wysłuchała — i uwierzyła. Nawet na jej twarzy nie można było dostrzec wątpliwości lub złośliwego uśmiechu.
— Kocha, czy nie kocha? — plątały mu się w głowie dwa pytania.
— Jeśli kocha, dlaczegoż tak ostrożna? Jeśli nie kocha — dlaczego tak uprzedzająca i pełna pokory?
Sztolc miał zamiar wyjechać na tydzień z Paryża do Londynu i w dzień wyjazdu przyszedł powiedzieć jej o tem.
Gdyby Olga przelękła się nagle, gdyby się zmienił wyraz jej twarzy — wystarczyłoby! Zagadka byłaby rozwiązana, a on uważałby się za szczęśliwego. A tymczasem ona uścisnęła mu mocno