Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/640

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na miłość Boga — odezwała się z zaufaniem Olga, rada, że część ciężaru spadła jej z serca — czy to ja jedna rozum tracę! Gdybyś pan wiedział, jak jestem godną litości! Niewiem czy jestem winną lub nie, czy mam się wstydzić mojej przeszłości, litować się nad nim, mieć nadzieję na przyszłość, czy rozpaczać za wszystkiem... Pan mówi o swoich męczarniach, a moich nie podejrzywa nawet. Proszę mię tedy wysłuchać do końca, nie rozumem, sercem raczej. Ja lękam się pańskiego rozumu, z sercem lepiej — może ono zrozumie, że ja nie mam matki, że żyłam jak w lesie — dodała głosem zdławionym. — Nie, niech mnie pan nie oszczędza — dorzuciła pośpiesznie. — Jeśli to była miłość — to proszę wyjeżdżać. — Zatrzymała się chwilkę. — Proszę wrócić wtenczas, gdy się odezwie znowu głos przyjaźni. Jeśli zaś to była tylko kokieterja, to proszę mnie ukarać, uciec najdalej, zapomnieć o mnie. Więc — proszę słuchać.
Sztolc w odpowiedzi mocno uścisnął obie jej ręce.
Rozpoczęła się spowiedź Olgi, długa, szczegółowa. Olga świadomie, słowo po słowie przelewała wszystko ze swojej duszy w jego. Mówiła o tem co ją tak męczyło, dlaczego rumieńce wstydu wybiegały na jej policzki od tego, co przedtem uważała za szczęście, i jak później nagle spadła w odmęt smutku i wątpliwości.
Opowiedziała o przechadzkach, o parku, o nadziejach, o chwilach obudzenia się i upadku Obłomowa, o gałązce bzu, nawet o pocałunku. Przemilczała tylko o tym wieczorze w ogrodzie, gdy omdlewała prawie obok Obłomowa — może dlatego, że sama nie umiała jeszcze wytłumaczyć sobie przyczyny tego stanu.