Czuła się tak szczęśliwą, jak dziecko, któremu przebaczono jego błąd, które uspokojono, popieszczono.
— Wszystko? — spytał cicho.
— Wszystko.
— A list jego?
Olga wyjęła list z portfelu i podała mu. Sztolc zbliżył się do światła, list przeczytał i na stole położył. Oczy jego zwróciły się znowu ku niej z takim wyrazem, jakiego już dawno nie widziała u niego.
Przed nią stał ten sam dawny, pewny siebie, trochę ironiczny, bezbrzeżnie dobry i pobłażliwy przyjaciel. W twarzy jego ani śladu jakiegoś cierpienia, ani wątpliwości. Ujął ją za obie ręce, pocałował każdą po kolei i zamyślił się nad czemś. Olga milczała i milcząc, utkwiwszy wzrok, badała każdy ruch jego myśli na twarzy.
Nagle Sztolc powstał.
— Mój Boże! Gdybym był przypuszczał, że rzecz idzie o Obłomowa, czyżbym się tak męczył? — rzekł, patrząc na nią tak łagodnie, z takiem zaufaniem, jak gdyby nie było za nią smutnej przeszłości.
Olgę ogarnęło łagodne, wesołe, świąteczne uczucie. Uczuła ulgę na sercu. Zrozumiała, że wstyd jej było przed nim tylko jednym, ale on nie karał jej, nie uciekał od niej! Cóż ją może obchodzić teraz sąd całego świata!
Sztolc panował już nad sobą, był wesół, ale to jej nie wystarczało. Wiedziała, że jest usprawiedliwioną, ale jako podsądna chciała usłyszeć wyrok.
Sztolc ujął za kapelusz.
— Dokąd? — spytała.
— Pani wzruszona — odpowiedział — proszę wypocząć! Jutro pomówimy.
— Chce pan, ażebym całą noc nie spała? —
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/642
Ta strona została uwierzytelniona.