przerwała mu, biorąc go za rękę i sadzając na krześle. — Chce pan odejść, nie powiedziawszy mi co to... było, czem ja dziś jestem... czem ja... Proszę mieć litość nade mną... kto mnie to powie? Kto mnie ukarze, jeśli zasłużyłam, albo... kto mi przebaczy? — dorzuciła, patrząc na niego takiem łagodnem, pełnem przyjaźni spojrzeniem, że Sztolc położył kapelusz i ledwie sam nie padł przed nią na kolana.
— Aniele... — proszę pozwolić powiedzieć — mój... — zaczął. — Proszę się nie męczyć nadaremnie; ani karać, ani ułaskawiać pani nie trzeba. Ja nic nawet dodać nie mogę do opowiadania pani. Jakże panią mogę męczyć wątpliwością? Chce pani wiedzieć, co to było, nazwać to po imieniu? Pani wie już oddawna... Gdzie list Obłomowa?
Wziął list ze stołu.
— Proszę słuchać... — Począł czytać: „pani „prawdziwe kocham“, nie jest prawdziwą miłością, lecz przyszłą. Jest to tylko bezwiedna potrzeba kochania, która z braku prawdziwej miłości, objawia się często u kobiet w miłości do dziecka, do drugiej kobiety, nawet często we łzach lub w objawach histerycznych. Pani omyliła się — czytał Sztolc, akcentując ten wyraz. — Przed panią nie ten, którego pani oczekuje, o kim marzyła. Proszę poczekać — on przyjdzie, a wtedy pani będzie męczyć się i wstydzić swojej omyłki“.
— Widzi pani jak to jest zupełnie prawdziwe — dokończył Sztolc. — Pani zła była na siebie, wstyd pani było z powodu omyłki. Do tego nic dodać nie można. Obłomow miał słuszność, pani nie uwierzyła mu — i w tem wina pani. Wtenczas należało zerwać stosunek, ale jego zwyciężyła piękność
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/643
Ta strona została uwierzytelniona.