Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/645

Ta strona została uwierzytelniona.

— A pocałunek? — szepnęła tak cicho, że Sztolc nie słyszał, lecz domyślał się tylko.
— O, to bardzo ważne! — zawołał z komiczną surowością — za to trzeba było pozbawić panią jednej potrawy przy obiedzie!
Spoglądał na nią z coraz większem wzruszeniem i miłością.
— Żart nie może usprawiedliwić takiej „omyłki“ — odpowiedziała twardo, obrażona jego obojętnością i lekceważącym tonem. Lżejby mi było, gdyby pan znalazł na to jakieś ostre słowo, nazwał właściwem imieniem...
— Jabym też nie żartował, gdy rzecz dotyczyła kogoś innego, nie Obłomowa — usprawiedliwiał się Sztolc. — Tam omyłka mogła się zakończyć nieszczęściem, ale ja znam dobrze Iljuszę.
— Innego — nigdy! — z uniesieniem zawołała Olga. — Ja poznałam go lepiej, niż pan.
— Tak, rzeczywiście — potwierdził Sztolc.
— Ale gdyby on... zmienił się, ożył, posłuchał mnie i... czyżbym go wtedy nie kochała? Czy i wtenczas miłość byłaby kłamstwem, omyłką? — mówiła pytająco, ażeby winę swoją oświetlić ze wszystkich stron, ażeby nie pozostało na niej najmniejszej plamy żadnej wątpliwości.
— To znaczy, gdyby na jego miejscu był inny człowiek — przerwał Sztolc. — Wasz stosunek przybrałby charakter miłości, umocnił się i wtedy... Ale to byłby już drugi romans i drugi bohater, który nas nic nie obchodzi.
Olga westchnęła, jak gdyby ostatni ciężar spadł jej z serca. Oboje milczeli.
— Jakie to szczęście... wyzdrowieć — mówiła powoli, jakby rozkwitając na nowo i zwróciła ku