— Pozwoli pani dać sobie radę?
— I owszem... proszę mówić, ja ślepo ją wypełnię — prawie z namiętną pokorą powiedziała Olga.
— Niech pani wyjdzie zamąż za mnie, zanim „on“ przyjdzie.
— Jeszcze nie śmiem... — szepnęła, zakrywając oczy rękoma, wzruszona głęboko, ale szczęśliwa.
— Dlaczego pani nie śmie? — zapytał cicho, głowę jej ku sobie schylając.
— A przeszłość... — rzekła, kładąc mu głowę na piersi jak matce.
Sztolc łagodnie odchylił jej ręce od twarzy, pocałował w głowę i długo cieszył się jej zakłopotaniem, wpatrując się jak kolejno błyszczały w jej oczach łzy i chowały się w głębi.
— Przeszłość zwiędnie, jak zwiędła gałązka bzu — zakończył. — Miała pani lekcję, teraz należy ją zużytkować. Rozpoczyna się życie. Proszę przeszłość swoją oddać w moje ręce i o niczem nie myśleć. Ja ręczę za wszystko. Chodźmy do ciotki.
Późno wrócił Sztolc do siebie.
— Znalazłem swoje! — myślał, patrząc zakochanem spojrzeniem na drzewa, na niebo, na jezioro, na mgły, unoszące się nad wodą. Doczekałem się. Tyle lat pragnień miłości, cierpliwości, oszczędzania sił duszy! Tak długo czekałem — wszystko mi nagrodzono. Otóż to jest ostatnie szczęście człowieka!
Widmo szczęścia zasłoniło całą przeszłość przed jego oczyma: kancelarję ojca, jego powózkę, skórzane rękawiczki, zatłuszczone „rachunki“ — całe życie czynu. W pamięci jego odrodził się tylko, przepełniony wonią pokoik jego matki, warjacje Hertza, galerja książęca, błękitne oczy, kasztano-
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/648
Ta strona została uwierzytelniona.