Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/667

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z kim batiuszka? — pytał Zachar, chwytając rękę Sztolca.
— Z Olgą Siergiejewną, pamiętasz? — pytał Obłomow.
— Z panienką Iljińską? Boże! Jaka ładna panienka! Słusznie łajał mnie wtedy Ilja Iljicz, starego psa! Grzeszyłem, winien jestem — wszystko na Ilję Iljicza gadałem. A wtenczas ja ludziom Iljińskich rozpowiadałem, a nie Nikita! I wyszła nieprawda! Ach, Boże mój! Ach Boże! — powtarzał Zachar odchodząc.
— Olga zaprasza ciebie na wieś w gościnę do siebie. Miłość twoja już ostygła, zazdrościć nie będziesz. Jedźmy!
Obłomow westchnął.
— Nie, Andrzeju! Ani miłości, ani zazdrości nie lękam się, a jednak nie pojadę do was.
— Czegoż się boisz?
— Boję się własnej zawiści. Wasze szczęście będzie dla mnie zwierciadłem, w którem będę zawsze oglądał własną gorzką dolę i zmarnowane życie. Inaczej żyć ja już nie potrafię, nie mogę.
— Daj pokój Iljusza. Mimowoli zaczniesz żyć, gdy ujrzysz, że inni żyją koło ciebie. Będziesz robić rachunki, gospodarować, czytać, słuchać muzyki. Jak się teraz jej głos wyrobił! Pamiętasz Casta diva?
Obłomow ręką dawał znak, ażeby nie wspominał.
— A więc jedziemy! — nalegał Sztolc. — Jest to jej wola, ona nie ustąpi. Ja się zmęczę, ale ona — nie. To taki ogień, takie życie, że nieraz i mnie się dostanie! Znowu zaszumi w duszy twojej przeszłość. Przypomnisz sobie park, bez — i rozruszasz się powoli.