Wieczorem Iwan Matwieicz przyszedł od „traktiru“ bardzo zgryziony. Tarantjew dawno już czekał na niego.
— Cóż tam kumie? — spytał wchodzącego.
— Co? — powtórzył zimnym głosem Iwan Matwieicz. — A ty jak myślisz — co?
— Wyłajali pewnie?
— Wyłajali! — przedrzeźniał Iwan Matwieicz. Wolałbym, ażeby nawet porządnie obili! Ale i ty dobry sobie jesteś! — zwrócił się z wymówką — nie powiedziałeś co to za ptaszek ten Niemiec.
— Powiedziałem ci przecież, że dobra sztuka.
— Co to — dobra sztuka! Widywałem ja takich! Dlaczego nie powiedziałeś mi, że on ma plecy za sobą! On jest w przyjaźni z jenerałem, jeden do drugiego „ty“ mówią, jak ja z tobą. Pocóż ja byłbym się zaczepiał z takim...
— Ale przecież to sprawa słuszna... — zauważył Tarantjew.
— Słuszna! — przedrzeźniał go znowu Muchojarow. Pójdź, powiedz tam... język ci do krtani przyschnie! Wiesz co mi jenerał powiedział?
— Co? — z ciekawością pytał Tarantjew.
— Czy to prawda, że pan z jakimś łajdakiem napoiliście „obywatela“ Obłomowa do nieprzytomności i zmusiliście go do podpisania skryptu dłużnego na imię siostry pańskiej?
— Czy tak powiedział — z łajdakiem? — dopytywał się Tarantjew.
— Tak właśnie powiedział.
— Któżby to był ten „łajdak“? — dopytywał się Tarantjew.
Kum spojrzał na niego.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/678
Ta strona została uwierzytelniona.