Dajże mi pokój! — przerwał Obłomow, zaśmiawszy się wymuszonym śmiechem.
— Jeśli tu niema żadnego moralnego obowiązku — tem gorzej...
— Andrzeju! Czy znałeś mnie kiedy jako człowieka rozwiązłego?
— Dlaczegożeś poczerwieniał?
— Dlatego, żeś mógł przypuścić coś złego.
Sztolc z niedowierzaniem głową pokręcił.
— Pilnuj się Ilja, nie wpadnij w łapkę! Prosta baba, życie śród brudu, przygniatająca atmosfera tępości umysłowej... fe!
Obłomow milczał.
— No, bądź zdrów! — zakończył Sztolc. — Powiem Oldze, że latem powitamy cię jeśli nie w naszym domu, to w Obłomówce. Pamiętaj — Olga na obietnicach nie poprzestanie!
— Stanowczo, stanowczo przyjadę! — zapewniał Obłomow. — Dodaj, że jeśli ona pozwoli, całą zimę spędzę u was.
— Bardzobyś ją ucieszył.
Sztolc tego samego dnia wyjechał, a wieczorem zjawił się u Obłomowa Tarantjew. Nie wytrzymał, ażeby go nie wyłajać za kuma. Nie wziął w rachubę jednego, że Obłomow w towarzystwie Iljinskich odzwyczaił się od stosunku z tego rodzaju ludźmi, że apatja i pobłażliwość dla szorstkości Tarantjewa zmieniły się w obrzydzenie. Dało się to spostrzec już dawno, od tej chwili kiedy Obłomow zamieszkał na letnisku, ale od tego czasu Tarantjew rzadko odwiedział Ilję Iljicza, a znajdował się zwykłe w towarzystwie innych, tak, że nie mógł się popisywać swojem grubjaństwem.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/683
Ta strona została uwierzytelniona.