Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/684

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak się masz, ziemlaku! — rzekł Tarantjew wchodząc i nie podając ręki.
— Jak się masz! — odpowiedział Obłomow, patrząc w okno.
— Pożegnałeś już swego dobrodzieja?
— Pożegnałem — i cóż?
— Ładny dobrodziej! — zauważył Tarantjew złośliwie.
— A tobie nie podoba się?
— Tak. Jabym go powiesił! — z nienawiścią, chrypiącym głosem wymówił Tarantjew.
— Ta—a—ak?
— I ciebie z nim razem, na jednem drzewie.
— Zaco?
— Zachowuj się uczciwie! Jeśliś winien — płać, a nie wykręcaj się! Cożeś ty teraz narobił?
— Słuchaj Michej Andreicz, uwolnij mię od swoich uwag. Długo, dzięki memu lenistwu i wyrozumiałości słuchałem ciebie. Myślałem że masz bodaj kroplę sumienia. Ty z tym frantem chcieliście mnie oszukać. Który z was gorszy — nie wiem, ale obydwaj jesteście dla mnie wstrętni. Przyjaciel wyplątał mnie z tej głupiej sprawy...
— Ładny przyjaciel! Słyszałem że i narzeczoną twoją odmówił. Dobrodziej, niema co mówić. Ej, bracie, głupiec z ciebie wielki!
— Proszę cię zostaw te czułości — hamował go Obłomow.
— Nie, nie przestanę! Nie chciałeś mnie słuchać, niewdzięczny jesteś! Ja to przecież umieściłem ciebie tutaj, znalazłem ci kobietę — skarb prawdziwy. Spokój, wygodę wszelką ci ułatwiłem, wyświadczyłem ci dobrodziejstwo, a ty mordę swoją odwróciłeś ode mnie. Znalazłeś dobro-