Wiara w przypadkowość, mgła halucynacyj znikały z życia. Jasna i swobodna perspektywa odkrywała się przed nią. Olga, jak w przezroczystej wodzie, widziała każdy kamyczek, wyżłobienie i czyste dno.
— Szczęśliwa jestem — mówiła sama sobie — rzucając wzrokiem wdzięczności na przyszłe swoje życie i, badając przyszłość; przypominała sobie dziewiczy sen o szczęściu, który przyśnił się jej kiedyś w Szwajcarji, zamyśloną, błękitną nocą i widziała jak sen ten, niby cień unosi się w życiu.
— Zaco to wszystko spadło na mnie? — pytała z pokorą.
Olga zamyślała się i lękała nieraz, ażeby nić tego szczęścia nie urwała się.
Mijały lata, a oni nie przestawali jeszcze odczuwać czaru życia. Przyszła cisza, uspokoiły się namiętności; zrozumiano krzywizny życia, ale wyrównywano je cierpliwie i śmiało, a życie biło w nich jeszcze silnym pulsem.
Olga doszła już do surowego pojmowania życia; dwa życia — jej i Andrzeja — zlały się w jedno koryto. Na rozbujanie namiętności nie było w nich miejsca — panowały harmonja i cisza.
Zdawałoby się, że tylko zasnąć trzeba śród tego wysłużonego spokoju, tylko rozkoszować się nim, jak rozkoszują się inni w zaciszu życia, schodząc się trzy razy dziennie, ziewając przy zwykłej rozmowie, a potem wpadając w tępą drzemkę; nudząc się od rana do wieczora, gdyż wszystko obmyślano, omówiono, zrobiono, niema więcej o czem mówić, niema co robić i że — „takie jest życie na świecie“.
Nazewnątrz młode małżeństwo żyło tak samo. Wstawali, choć nie przed wschodem słońca, lecz
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/695
Ta strona została uwierzytelniona.