Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/740

Ta strona została uwierzytelniona.

proszę cię nie rozpoczynaj nawet tej sprawy, nie mów nic...
— Dlaczego? Co się z tobą stało — zaczął Sztolc. — Ty znasz mnie. Ja oddawna powziąłem ten zamiar i nie odstąpię od niego. Dotychczas byłem zajęty mojemi sprawami, teraz jestem wolny. Tyś powinien żyć z nami, w pobliżu nas. Tak zdecydowaliśmy z Olgą i tak się stanie. Dzięki Bogu, że zastałem cię w takim stanie zdrowia, a nie gorszym. Nie spodziewałem się... A zatem jedziemy! Zdecydowany jestem siłą wyrwać cię z tego miejsca! Trzeba żyć inaczej? Ty wiesz jak...
Obłomow słuchał z niecierpliwością.
— Nie mów tak głośno, proszę ciebie, ciszej! — prosił. — Tam...
— Co tam?
— Posłyszą... Gospodyni pomyśli, że ja w samej rzeczy chcę odjechać...
— Cóż w tem złego? Niech słyszy!
— Ach, jak to można! — przerwał mu Obłomow. — Słuchaj Andrzeju — przemówił nagle z niezwykłą stanowczością. — Nie rób daremnych usiłowań, ja tu zostanę.
Sztolc ze zdziwieniem spojrzał na przyjaciela. Obłomow spokojnie i stanowczo patrzył na niego.
— Ty, Ilja, jesteś już stracony! — rzekł. — Ten dom, ta kobieta... całe twoje życie tutaj... To nie może tak zostać — jedźmy! jedźmy!
Pochwycił go za rękaw i do drzwi ciągnął.
— Dlaczego chcesz mnie zabrać? Dokąd? — bronił się Obłomow.
— Z tej jamy, z tego błota na świat, na jasność, gdzie jest zdrowe normalne życie! — naciskał Sztolc prawie rozkazującym tonem. — Opamiętaj się! Czyż