Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/748

Ta strona została uwierzytelniona.

Matwiejewna nigdy nie stawiała na równi i nie łączyła losu Andrjuszy z losem dzieci pierwszego małżeństwa, chociaż w sercu swojem, może nieświadomie, dawała wszystkim równe miejsce. Ale wychowanie, sposób życia, oddzieliły przepaścią przyszłe życie Andrjuszy od życia Waniuszy i Maszeńki.
— Czem one są? Takiemi samemi zamurzańcami jak i ja. Porodzili się w ciężkiem życiu, a tamten — mówiła prawie z szacunkiem o Andrjuszy, z pewnego rodzaju obawą i ostrożnością go pieszcząc — panicz, „barczonok!“ On taki bialutki, jak nalany; rączki i nóżki malutkie, włoski jak jedwab. Jak ojciec wykapany.
Dlatego też bez opozycji, prawie z radością zgodziła się na propozycję Sztolca wzięcia dziecka na wychowanie, uważając, że tam najwłaściwsze dla niego miejsce, a nie tu w domu, śród brudnych dzieci „braciszka“.
Pół roku po śmierci Obłomowa mieszkała z Anisją i Zacharem razem, niepocieszona w smutku swoim. Wydeptała ścieżkę do grobu męża i wypłakała oczy, nic prawie nie jadła, nie piła, odżywiała się tylko herbatą, po nocach często nie sypiała. Zmarniała zupełnie. Nigdy nie uskarżała się przed nikim i tem więcej odsuwała się od wszystkich od chwili utraty męża, im bardziej zagłębiała się w sobie, w swoim smutku; unikała wszystkich, nawet Anisji. Nikt nie wiedział, ile cierpiała jej dusza.
Sklepikarz na targu, u którego dawniej kupowała wszystko dla domu, mówił do kucharki:
— Wasza gospodyni ciągle płacze po mężu!
— Tęskni po mężu! — mówił starosta cerkiewny, pokazując na nią w cerkiewce cmentarnej, dokąd przychodziła co niedzieli modlić się i płakać.