Pewnego razu koło południa drewnianym chodnikiem na Wyborgskiej stronie szło dwóch panów, a za nimi powoli jechał powóz. Jednym z nich był Sztolc, a drugi — przyjaciel jego, literat, o pełnej twarzy z apatycznym wyrazem i zamyślonym, niby sennym wzrokiem. Szli w kierunku cerkwi. — Msza skończyła się i ludność wylała się falą na ulicę. Przed nimi stała gromada żebraków. Kolekcja ta była dość wielka i różnorodna.
— Chciałbym wiedzieć skąd się biorą na świecie żebracy? — pytał literat, patrząc na nich.
— Jakto — skąd? Wypełzają z rozmaitych szczelin i kątów.
— Nie o to pytam — przerwał literat — chciałbym wiedzieć jak można zostać żebrakiem, jak można spaść na ten szczebel? Czy to się odbywa nagle, nieoczekiwanie, czy powoli — z konieczności czy też udawania?
— Poco ci to? Czy nie masz zamiaru czasem napisać Mystères de Petersbourg?
— Może... — poziewając leniwie odpowiedział literat.
— Masz dobrą sposobność — spytaj pierwszego lepszego. Za rubla opowie ci całe swoje życie, a ty opisz i sprzedaj dobrze. Oto masz... stary ja-