— Ach Boże miłosierny! Takąś mi dziś na święto wielką łaskę zesłał...
— Cóż się z tobą stało? Dlaczego jesteś w takim stanie! — pytał Sztolc surowo.
— Ach, batiuszka Andrzej Iwanycz, cóż robić! — rzekł Zachar, ciężko westchnąwszy. — Z czegoż żyć? Dawniej gdy Anisja żyła, nie włóczyłem się, był kawałek chleba, a gdy ona umarła na cholerę — daj jej Boże królestwo niebieskie — „braciszek“ baryni, nie chciał mnie trzymać, nazywając darmojadem. Michej Andreicz Tarantjew prześladował mnie, ile razy przeszedł koło mnie, zawsze ztyłu kopnął nogą. Żyć już nie można było. Proszę mi wierzyć, że kawałka chleba przełknąć nie mogłem. Gdyby nie „barynia“ — daj jej Boże zdrowie! — dodał Zachar żegnając się, dawno zdechłbym na mrozie. Ona mi jakie takie łachy na zimę dawała, chleba ile chciałem i kącik ciepły na piecu. Wszystko miałem z jej łaski. Ale przeze mnie i ją poczęli prześladować — musiałem iść gdzie oczy poniosą! Oto już drugi rok nędzę moją znoszę...
— Czemuż nie poszedłeś do jakiego obowiązku?
— Czyż to tak łatwo dziś Andrzej Iwanycz znaleźć obowiązek? Próbowałem dwa razy — nie trafiłem do gustu. Wszystko teraz nie tak jak dawniej — gorzej. Na lokajską służbę żądają teraz piśmiennych, a u wielkich panów niema już tego ażeby w przedpokojach pełno było służby. Wszędzie jeden lokaj, rzadko kiedy dwaj. Buty sami sobie zdejmują — maszynkę taką wymyślili — dodał żałośnie Zachar. — Wstyd tylko, ginie dawne „barinstwo“!
Zachar westchnął.
— Przyjąłem był obowiązek u jednego Niemca,
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/755
Ta strona została uwierzytelniona.