chodź do mnie, dam ci kącik, na wieś pojedziemy... słyszysz?
— Słyszę batiuszka Andrzej Iwanycz, ale...
Zachar westchnął.
— Nie chce mi się stąd ruszyć... od grobów. Tu nasz dobrodziej Ilja Iljicz — rzekł żałośnie — dzisiaj modliłem się za niego, daj mu Boże Królestwo niebieskie! Zabrał nam Bóg takiego barina! Żył na pożytek ludziom, żyćby mu sto lat... — dogadywał, marszcząc się i płacząc Zachar. — I dzisiaj na grobie jego byłem. Ile razy w te strony zajdę, zawsze tam idę, siądę i siedzę, a łzy tak i płyną... Tak czasem zamyślę się, cisza wszędzie i zdaje mi się że woła: Zachar! Zachar! Czasem to tak, jakby mrówki po skórze biegały... Nie będzie już drugiego takiego barina! A was Andrzej Iwanycz jak kochał! Boże! Przypomnij sobie jego dobrą duszę w królestwie swojem!
— Przyjdź popatrzyć na Andrjuszę. Każę cię nakarmić, odziać, a potem — jak zechcesz! — rzekł Sztolc i wsunął mu coś do ręki.
— Przyjdę, przyjdę! Jak można nie przyjść, nie popatrzyć na Andrzeja Iljicza. Podrósł już pewnie! Boże! Takiej radości doczekałem się! Przyjdę batiuszka, daj wam Boże zdrowie na długie lata... — chrypiał Zachar w ślad za odjeżdżającym powozem.
— Słyszałeś historję tego żebraka? — pytał Sztolc przyjaciela.
— A cóż to za Ilja Iljicz, o którym on mówił? odrzekł literat.
— Obłomow... już ci wspomniałem o nim.
— Pamiętam... To twój kolega i przyjaciel. Cóż się z nim stało?
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/757
Ta strona została uwierzytelniona.