— Posłuchaj Michej Andreicz... — zaczął Obłomow.
— Niema co słuchać! Słuchałem długo... Miałem z twego powodu dużo zmartwień! Bogu tylko wiadomo, ile razy zniewagę połknąłem... Ojciec jego tam w Saksonji chleba nie widywał, a tu przyjeżdża i nos zadziera do góry...
— Poco o umarłych mówisz? Czem zawinił ojciec?
— Obaj winni, ojciec i syn — ponuro odpowiedział Tarantjew i ręką machnął. — Niedarmo mój ojciec radził unikać Niemców, a on tylu ludzi różnych znał w swojem życiu!
— Dlaczegoż, naprzykład, nie podoba ci się ojciec! — pytał Ilja Iljicz.
— A dlatego, że przyjechał do naszej gubernji w jednym surducie i trzewikach, w późnej jesieni, a tymczasem synowi zostawił majątek — cóż to znaczy?
— Synowi zostawił tylko czterdzieści tysięcy. Z tego coś wziął w posagu za drugą żoną, a resztę zdobył tem, że belferował u różnych ludzi, majątkami rządził, pensje dobre brał. Czemże ojciec zawinił? Dlaczego syn winien?
— Piękny chłopczyk! W krótkim czasie z ojcowskich czterdziestu zrobił trzysta, dosłużył się radcy dworu, wielki uczony... a teraz gdzieś podróżuje! Wszędzie dobrze trafił! Czyż to wszystko prawdziwy rosyjski człowiek robić będzie? Rosyjski człowiek jedno sobie wybierze — i to nie śpieszy się, pomaleńku, cichutko, byle jak, a ten — patrz! Gdyby w monopolu pracował — no, wiadomo, z czego wzbogaciłby się, a to z niczego, tak sobie — fu! fu! To nieczyste sprawy! Jabym
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.