Z konieczności musiał w szkole siedzieć prosto, słuchać, co mówią nauczyciele, gdyż nic innego nie wolno było robić. Z trudem przeto, z westchnieniem musiał się uczyć zadanych lekcyj.
Wszystko to uważał jako karę za grzechy, którą Bóg na ludzi zsyła.
Poza tę linję, którą nauczyciel w podręczniku paznogciem zakreślił, nigdy nie zaglądał, żadnych pytań nie zadawał, żadnych wyjaśnień nie żądał. Zadowalniał się tem, co było napisane, dokuczliwej ciekawości nie objawiał do niczego, nawet wtenczas, gdy nie wszystko rozumiał, co słyszał i czego się uczył.
Jeśli z trudem wielkim pokonał jakąś księgę, którą nazywano statystyką, historją lub ekonomją polityczną — był zupełnie zadowolony.
Gdy Sztolc przynosił mu książki, które należałoby jeszcze przeczytać, ażeby uzupełnić zdobytą wiedzę, Obłomow długo w milczeniu spoglądał na niego.
— I ty, Brutusie, przeciwko mnie! — mówił z westchnieniem, biorąc książkę.
Nienaturalnem i ciężkiem wydawało mu się czytanie.
„Pocóż te wszystkie zeszyty, na zapisanie których zmarnowało się tak dużo papieru i atramentu? Poco podręczniki szkolne? Poco sześć lub siedem lat zupełnego oderwania się od ludzi, wszystkie surowości szkolne, kary, męczarnie, przesiadywania nad książką? Poco przeszkadzano biegać, swawolić, weselić się, jeżeli jeszcze nie wszystko skończone?“
„Kiedyż żyć nareszcie? — pytał sam siebie. Kiedyż zacząć korzystać z kapitału wiedzy, jeśli on jeszcze do niczego nieprzydatny w życiu?
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.