Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/105

Ta strona została przepisana.

Objąwszy matkę przez plecy, wprowadził ją do pokoju, a matka, tuląc się do niego, szybkim gestem wiewiórki ocierała z twarzy łzy i chciwie, całą piersią, chłonęła jego słowa.
— Paweł kłania się wam. Zdrowy, wesoły, że nie bywa lepiej. Ciasno tam! Ludzi więcej niż setkę nałapali, i naszych, i z miasta. W jednej celi po troje, czworo siedzi. Zwierzchność więzienna niczego sobie: dobra, a przy tym zmęczona — dużo roboty dostarczyli ci diabelscy żandarmi! Więc nie bardzo surowo komenderują, a ciągle powtarzają: „Ciszej, panowie, nie narażajcie nas na nieprzyjemności!” No, i wszystko idzie dobrze. Rozmawiają, posyłają sobie książki, jedzeniem się dzielą. Dobre więzienie! Stare, brudne, ale za to łagodne i lekkie. Kryminalni także dobrzy ludzie, pomagają nam. Wypuścili mnie, Buklna i jeszcze czterech. Niedługo i Pawła wypuszczą, to pewne! Najdłużej ze wszystkich Wiesowszczikow będzie siedział, gniewają się na niego bardzo. Wymyśla wszystkim bez wytchnienia! Żandarmi patrzeć na niego nie mogą. Oddadzą go pod sąd, albo pobiją kiedyś. Paweł namawia go: „Zostaw Mikołaju! Nie staną się przecież lepsi, jeżeli ich zwymyślasz!” A on ryczy: „Wyrwę ich z ziemi, wycisnę jak wrzody!” Paweł trzyma się dobrze — równo, twardo. Mówię wam — niedługo go wypuszczą...
— Niedługo! — powiedziała matka uspokojona uśmiechając się łagodnie. — Wiem, że już niedługo!
— To dobrze, że wiecie! No, więc nalejcież mi herbaty i opowiedzcie, jak się wam żyło.
Patrzył na nią uśmiechając się, taki bliski i dobry, a w jego okrągłych oczach paliła się iskra trochę smutnej miłości.
— Bardzo was kocham, Jędrusiu! — głęboko westchnąwszy powiedziała matka przyglądając się z czułością