Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/113

Ta strona została przepisana.

— E! — kiwnął głową Andrzej — gadek jest dużo — mniej wisz — mocniej śpisz, może nieprawda? Gadkami — żołądek myśli, cugle dla duszy z nich plecie, żeby łatwiej było rządzić nią. A to jaka litera?
— El! — powiedziała matka.
— Tak! O, jak się rozparto! No, a ta? Natężając wzrok, z wysiłkiem poruszając brwiami, przypominała sobie z trudnością zapomniane litery. I niespostrzeżenie, zapomniała o wszystkim innym, pochłonięta tym wysiłkiem. Wkrótce jednak oczy jej znużyły się. Z początku zebrały się w nich łzy zmęczenia, a potem zakapały na książkę łzy smutku.
— Abecadła się uczę! — powiedziała pociągnąwszy nosem. — Czterdzieści lat mam, a dopiero teraz zaczęłam się uczyć czytać...
— Nie trzeba płakać! — powiedział Andrzej łagodnie i cicho. — Nie mogliście żyć inaczej, a przecież mimo to rozumiecie, że żyliście źle. Tysiące ludzi może żyć lepiej od was, a żyją jak bydło i jeszcze chwalą się — dobrze nam się żyje! A co w tym dobrego? Dzisiaj człowiek przepracował i zjadł, jutro przepracuje i zje, i tak całe swoje życie pracuje i je. Tymczasem napłodzi dzieci, z początku bawi się nimi, a jak zaczną więcej jeść, złości się, wymyśla im. Prędzej rośnijcie, obżartuchy, pracować czas! I chciałby z dzieci swoich zrobić bydło robocze, ale one zaczynają pracować dla swego brzucha i znowu ciągną życie jak złodziej łyko. Tylko ci są prawdziwymi ludźmi, którzy zrywają łańcuchy krępujące rozum człowieka. No, a teraz i wy, wedle waszych sił, wzięliście się do tego.
— Ja, cóż jaT?— westchnęła. — Gdzie mnie do takich spraw?
— A — jakże? To jest jak deszczyk — każda kropla ziarno poi. A zaczniecie czytać...