Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/117

Ta strona została przepisana.

— Złapią cię...
Rybin spojrzał na nią i odpowiedział spokojnie:
— Złapią — wypuszczą. A ja — znowu...
— Sami chłopi cię przecież zwiążą. W więzieniu będziesz siedział...
— Posiedzę — wyjdę. Znowu pójdę. A co do chłopów — to raz i drugi zwiążą, a potem zrozumieją, że nie wiązać trzeba, ale słuchać. Powiem im — nie wierzcie mi, ale słuchajcie, co mówię! A jak zaczną słuchać — uwierzą!
Mówił powoli, jakby obmacywał każde słowo, zanim je wypowiedział.
— Ja się tu w ostatnich czasach sporo nałykałem. Zrozumiałem to i owo...
— Zginiesz, Michale Iwanowiczu! — ze smutkiem kiwając głową, powiedziała matka.
Patrzył na nią ciemnymi oczyma, jak gdyby pytając o coś i na coś czekając. Jego mocne ciało pochyliło się ku przodowi, ręce oparły się o siedzenie krzesła, smagła twarz wydawała się blada w czarnym obramowaniu brody.
— A słyszałaś, co Chrystus o ziarnie powiedział? Jeśli nie umrzesz, nie zmartwychwstaniesz w nowym kłosie. Do śmierci daleko mi jeszcze. Chytry jestem!
Poruszył się na krześle, podniósł się bez pośpiechu.
— Pójdę do szynku, posiedzę tam z ludźmi. Chachoł jakoś nie idzie. Zaczął już krzątać się?
— Tak — powiedziała matka uśmiechając się.
— Tak trzeba. Powiedz mu o mnie...
Weszli ramię przy ramieniu do kuchni i, nie patrząc na siebie, zamieniali krótkie słowa.
— No, żegnaj!
— Żegnaj! Kiedy wypłatę weźmiesz?
— Już wziąłem.
— A kiedy idziesz?
— Jutro. Z samego rana. Zegnaj!