Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/124

Ta strona została przepisana.

— Witaj... witaj...
— Uspokój się, mamo! — ściskając jej rękę powiedział Paweł.
— Już nic...
— Matka! — westchnąwszy powiedział dozorca. — Ale — rozejdźcie się! Żeby między wami była odległość...
I ziewnął głośno.
Paweł pytał o zdrowie, o dom... Matka oczekiwała jakichś innych pytań, szukała ich w oczach syna i nie znajdowała. Był jak zawsze spokojny, tylko twarz mu pobladła, a oczy stały się jakby większe.
— Sasza kłania się! — powiedziała.
Pawłowi drgnęły powieki, twarz złagodniała, uśmiechnął się. Matka poczuła w sercu ostrą, piekącą gorycz.
— Czy prędko cię wypuszczą? — zaczęła z urazą i rozdrażnieniem. — Za co cię posadzili? Przecie papierki znowu się zjawiły...
Pawłowi zabłysły radośnie oczy.
— Znowu? — zapytał szybko.
— O tych sprawach nie wolno mówić! — leniwie oświadczył dozorca. — Można tylko o rodzinnych.
— A czy to nie rodzinne? — zaoponowała matka.
— Nie wiem. Wiem tylko, że zabrania się... — obojętnie nalegał dozorca.
— Mów, mamo, o rodzinnych. Co robisz?
Matka poczuła w sobie jakąś młodzieńczą czupurność i odpowiedziała:
— Noszę do fabryki to wszystko...
Zatrzymała się i, uśmiechnąwszy się, dorzuciła:
— Barszcz, kaszę, różną strawę Marii i — inne jedzenie...
Paweł zrozumiał. Twarz zadrgała mu od powstrzymywanego śmiechu, wzburzył włosy i ciepło, głosem, którego jeszcze nigdy u niego nie słyszała, powiedział: