Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/125

Ta strona została przepisana.

— Dobrze, że masz robotę — nie tęsknisz!
— A jak się te odezwy zjawiły, to i mnie zaczęli obszukiwać! — powiedziała nie bez przechwałki.
— Znowu o tym! — odezwał się dozorca z obrazą w głosie. — Mówię przecież, że nie wolno! Człowieka pozbawili wolności, żeby o niczym nie wiedział, a ty wciąż swoje! Trzeba zrozumieć, czego nie wolno.
— Zostaw, mamo! — powiedział Paweł. — Matwiej Iwanowicz, to dobry człowiek, nie trzeba go złościć. Żyję z nim w przyjaźni. On dziś jest przypadkowo przy widzeniu — zwykle asystuje pomocnik naczelnika.
— Widzenie skończyło się! — oznajmił dozorca patrząc na zegarek.
— No, dziękuję, mamo! — powiedział Paweł. — Dziękuję ci, kochanie! Nie niepokój się. Już niedługo mnie wypuszczą...
Objął ją mocno, pocałował. Wzruszona i uszczęśliwiona, rozpłakała się.
— Rozejść się! — powiedział dozorca i, odprowadzając matkę, mruczał: — Nie płacz — wypuszczą! Wszystkich wypuszczają... ciasno się zrobiło...
W domu powiedziała Andrzejowi uśmiechając się szeroko i z ożywieniem ruszając brwiami:
— Sprytnie mu powiedziałam — zrozumiał!
I westchnęła smutnie:
— Zrozumiał! Inaczej nie popieściłby mnie — nigdy tego nie robił!
— Ach wy! — zaśmiał się chachoł. — Kto czego szuka, a matka zawsze czułości...
— Ależ Jędrusiu — co to za ludzie, mówię ci! — wykrzyknęła nagle ze zdziwieniem. — Przecież naprawdę — przyzwyczaili się! Oderwali od nich dzieci, posadzili do więzienia, a oni — nic. Przyszli, siedzą, czekają, rozmawiają!