Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/127

Ta strona została przepisana.

— Paweł siedzi — cierpi! Wypuścili tylko mnie! — Podniósł oczy i, spojrzawszy w twarz matki, wolno, przez zęby, dodał:
— Powiedziałem im — dosyć! Puśćcie mnie na wolność, albo zabiję kogoś i siebie także! Wypuścili.
— Taak! — powiedziała matka odsuwając się od niego i mimo woli zamrugała, gdy wzrok jej spotkał się z jego wąskimi, świdrującymi oczyma.
— A jak Fedzia Mazin? — zawołał chachoł z kuchni. — Wiersze pisze?
— Pisze. Nie rozumiem tego! — kiwając głową powiedział Mikołaj. — Czy on — czyżyk? Wsadzili do klatki — śpiewa! Jedno tylko wiem — nie chce mi się iść do domu...
— Bo cóż ty masz w domu? — w zamyśleniu powiedziała matka. — Pusto, piec nie zapalony, wyziębło wszystko...
Wiesowszczikow milczał chwilę przymrużywszy oczy. Wyjął z kieszeni pudełko papierosów, wolno zapalił i, patrząc na szary kłąb dymu, topniejący przed jego twarzą, uśmiechnął się uśmiechem ponurego psa.
— Tak — zimno pewnie. Na podłodze walają się zamarzłe karaluchy. I myszy też pewnie pozamarzały. Pozwólcie mi, Pelagio Niłowna, przenocować u siebie. Czy można? — zapytał głucho nie patrząc na nią.
— Oczywiście, mój drogi! — pośpiesznie powiedziała matka. Czuła się przy nim nieswojo. Była zawsze skrępowana.
— Teraz nadszedł taki czas, że dzieci wstydzą się rodziców...
— Czego? — wzdrygnąwszy się spytała matka.
Spojrzał na nią, zamknął oczy i jego ospowata twarz stała się jakby ślepa.