Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/131

Ta strona została przepisana.

Andrzej wyszedł. Pozostawszy sam, Wiesowszczikow rozejrzał się, wyciągnął nogę w ciężkim bucie, popatrzył na nią, schylił się, obmacał rękami grubą łydkę. Podniósł rękę do twarzy, uważnie obejrzał dłoń, potem odwrócił ją. Ręka była gruba, z krótkimi palcami, pokryta żółtym włosem. Pomachał nią w powietrzu, wstał.
Gdy Andrzej wniósł samowar, Wiesowszczikow stał przed lustrem i powitał go takimi słowami:
— Dawno gęby swojej nie oglądałem...
Uśmiechnął się i dorzucił kiwając głową:
— Paskudny mam pysk!
— A co cię to obchodzi? — zapytał Andrzej patrząc na niego z zaciekawieniem.
— Bo Saszeńka mówi, że twarz jest zwierciadłem duszy! — powoli wymówił Mikołaj.
— Bzdury! — zawołał chachoł. — Saszeńka ma nos jak haczyk, szczęki jak nożyce, a duszę jak gwiazda.
Wiesowszczikow spojrzał na niego i uśmiechnął się.
Usiedli do herbaty.
Mikołaj wziął duży Kartofel, mocno posolił kawałek chleba i spokojnie, powoli jak wół, zaczął żuć.
— A jak tutaj idą sprawy? — zapytał pełnymi ustami.
A gdy Andrzej wesoło opowiedział mu o postępach propagandy w fabryce, sposępniał znowu i powiedział:
— Długo to wszystko, długo!... Prędzej by trzeba...
Matka spojrzała na niego i w sercu jej cicho zadrgało wrogie uczucie dla tego człowieka.
— Zycie nie koń, batem go nie popędzisz! — powiedział Andrzej.
Wiesowszczikow z uporem potrząsnął głową.
— Długo! Nie wystarczy mi cierpliwości! Co mam robić?