Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/132

Ta strona została przepisana.

Bezradnie rozłożył ręce i, patrząc w twarz Andrzeja, zamilkł — oczekiwał odpowiedzi.
— Wszyscy powinniśmy uczyć się i uczyć innych — oto nasza praca! — odezwał się Andrzej spuszczając głowę.
Wiesowszczikow zapytał:
— A kiedy będziemy s>ę bić?
— Do tego czasu nieraz jeszcze nas pobiją, wiem o tym! — z uśmiechem odpowiedział chachoł. — Ale kiedy nam przyjdzie wojować — tego nie wiem! Widzisz, przedtem trzeba głowę uzbroić, a potem ręce. Myślę...
Mikołaj zaczął znowu jeść. Matka przyglądała mu się niespostrzeżenie, spode łba, starając się znaleźć w nim coś, co by ją pogodziło z ciężką, kwadratową postacią Wiesowszczikowa.
I spotykając się z kłującym spojrzeniem jego maleńkich oczu, nieśmiało poruszyła brwiami. Andrzej zachowywał się tak, jakby go coś niepokoiło — nagle zaczynał mówić, wybuchał śmiechem, urywał w pół zdania i zaczynał świstać.
Matce zdawało się, że rozumie jego obawę. A Mikołaj siedział milczący i gdy chachoł pytał go o coś, odpowiadał krótko, z wyraźną niechęcią.
W małym pokoiku dwom jego mieszkańcom stawało się coraz duszniej i to jedno, to drugie rzucało przelotne spojrzenia na gościa.
Wreszcie Wiesowszczikow wstał i powiedział:
— Położyłbym się spać. Siedziałem, siedziałem, nagle puścili, poszedtem... Zmęczony jestem.
Gdy odszedł do kuchni i, pokręciwszy się po niej trochę, nagie jak gdyby zamarł, matka wsłuchując się w ciszę, szepnęła Andrzejowi:
— On zamyśla coś strasznego...
— Ciężki chłopak! — zgodził się chachoł kiwając gło-