Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/133

Ta strona została przepisana.

wą. — Ale to minie! I ja to też przechodziłem. Gdy nie pali się jasno w sercu — dużo sadzy w nim się zbiera. No, ale wy, mateńko, połóżcie się, a ja jeszcze posiedzę i poczytam.
Odeszła w kąt, gdzie stało łóżko, nakryte perkalikową zasłoną, i Andrzej siedząc przy stole, długo jeszcze słyszał ciepły szelest jej modlitw i westchnień. Szybko przerzucając stronice książki, Andrzej nerwowo pocierał sobie czoło, kręcił wąsy długimi palcami, szurał nogami. Stukało wahadło zegara, za oknem wzdychał wiatr.
Rozległ s>ę cichy glos matki:
— O Boże! Tylu ludzi jest na świecie i każdy po swojemu jęczy. Gdzież są ci, którym jest radośnie?
— Są już i tacy, są! Wkrótce będzie ich dużo — ach, jak dużo! — odezwał się chachoł.

XXI

Życie płynęło wartko, dnie były różnobarwne i miały różne oblicza. Każdy przynosił z sobą coś nowego, ale to nie przerażało już matki. Coraz częściej pojawiali się wieczorami nieznani, zafrasowani ludzie, półgłosem rozmawiali z Andrzejem i późną nocą podnosząc kołnierze i nasuwając czapki nisko na oczy, odchodzili w ciemność, ostrożnie, bezszelestnie. W każdym z nich wyczuwało się powstrzymywane podniecenie. Zdawało się, że wszyscy oni chcą śpiewać i śmiać się, ale nie mają czasu, gdyż śpieszą zawsze dokądś. Jedni byli ironiczni i poważni, drudzy weseli, iskrzący się siłą młodości, trzeci zamyśleni i cisi — wszyscy mieli jednak w oczach matki coś wspólnego — wytrwałość i wiarę. I chociaż każdy z nich miał własne oblicze, to dla niej wszystkie ich twarze zlewały się w jedną — chudą, spokojną, stanowczą i jasną twarz z głębo-