Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/145

Ta strona została przepisana.

— Czy nie moglibyście... — zaczęła i urwała.
— Co? — zapytał Paweł.
— Ustąpić komu innemu...
— Nie! — powiedział stanowczo.
— Pomyślcie — macie taki wpływ, kochają was!... Wy i Nachodka jesteście na czele tutaj — ile możecie zrobić w osadzie — pomyślcie! A przecież za to ześlą was daleko i na długo!.
Matce wydało się, że w głosie dziewczyny brzmią dobrze znane jej uczucia — smutek i strach. I słowa Saszy padały na jej serce jak wielkie krople lodowatej wody.
— Nie, zdecydowałem się już! — powiedział Paweł. — I nie wyrzeknę się tego za nic.
— Nawet, jeśli ja będę prosić?...
Paweł zaczął nagle mówić prędko i jakoś szczególnie surowo:
— Wy nie powinniście tak mówić! Co wam? Wam nie wolno!. Jestem człowiekiem! — powiedziała cicho.
— Dobrym człowiekiem! — tak samo cicho, ale jakoś osobliwie, jakby dusząc się, powiedział Paweł. — Człowiekiem, który jest mi drogi, i dlatego... dlatego nie trzeba tak mówić...
— Żegnaj!... — odezwała się dziewczyna.
Po stuku jej obcasów matka poznała, że odeszła prędko, prawie pobiegła. Paweł wyszedł za nią na podwórze.
Ciężki, dławiący strach ścisnął serce matki. Nie zrozumiała o czym mówili, ale czuła, że czeka ją cierpienie.
— Co on chce zrobić?
Paweł wrócił razem z Andrzejem; chachoł mówił kiwając głową:
— Ech! Isaj, Isaj! Co z nim począć?
— Trzeba mu poradzić, żeby zaprzestał swoich knowań! — pochmurnie powiedział Paweł.