Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/148

Ta strona została przepisana.

Zakrzątała się w kuchni przesuwając bez celu różne rzeczy z miejsca na miejsce i starając się zagłuszyć zniżone głosy w pokoju.
— Wszystko się zmieniło — ciągnęła dalej jeszcze głośniej — ludzie stali się gorętsi, a pogoda chłodniejsza. Bywało w tym czasie ciepło takie, niebo jasne, słońce...
W pokoju umilkło. Zatrzymała się pośrodku kuchni, w oczekiwaniu.
— Słyszałeś? — rozległo się ciche pytanie Andrzeja. — To trzeba zrozumieć, do diabła! Tu jest większe bogactwo niż w tobie.
— Napijecie się herbatki? — spytała drżącym głosem. I nie czekając odpowiedzi zawołała, żeby ukryć to drżenie:
— Co to jest, że tak zmarzłam!
Paweł wyszedł do niej powoli. Patrzył spode łba, z zawstydzonym uśmiechem na drżących ustach.
— Przebacz mi, mamo! Smarkacz jeszcze ze mnie! Głupiec! — powiedział cicho.
— Nie odtrącaj mnie! — krzyknęła przytulając jego głowę do piersi. — Nie mów nic! Bóg z tobą — twoje życie to twoja sprawa! Ale nie rań mi serca! Czy może matka nie żałować? Nie może! Wszystkich mi żal! Wszyscyście dla mnie jak rodzeni, wszyscy — zasługujecie... Kto was pożałuje, prócz mnie?... Idziesz, za tobą inni. Wszystko rzucili, poszli... Pawełku!
W piersiach jej trzepotała wielka, gorąca myśl i uskrzydlała jej serce uczuciem natchnionej, bolesnej radości. Matka nie umiała jednak znaleźć słów i w męce swojej niemoty machała ręką i patrzyła w twarz syna oczyma płonącymi wyrazistym, ostrym bólem...
— Już dobrze, mamo! Wybacz... Przecież widzę! — wyjąkał spuszczając głowę. I rzuciwszy jej przelotne spojrzenie, dorzucił z uśmiechem odwracając głowę, zawstydzony, ale szczęśliwy: