Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/154

Ta strona została przepisana.

Rozległ się donośny, zły głos:
— Zamknęli pysk szpiclowi...
Żandarm wstrząsnął się i, rozsuwając tłum rękami, zapytał z pogróżką:
— Kto tu się mądrzy — co?
Ludzie rozsypali się pod jego szturchańcami, niektórzy szybko uciekli. Ktoś zaśmiał się złośliwie.
Matka poszła do domu.
— Nikt go nie żałuje! — myślała.
A przed nią stała jak cień szeroka postać Mikołaja, jego wąskie oczy patrzyły chłodno i z okrucieństwem, a prawa ręka kiwała się, jakby uderzył się w nią...
Gdy syn i Andrzej przyszli na obiad, spytała ich przede wszystkim:
— No i co? — Nikogo nie zaaresztowali za Isaja?
— Nie słychać! — odezwał się chachoł.
Widziała, że obydwaj byli przygnębieni.
— O Mikołaju nic nie mówią? — zapytała cicho.
Surowe oczy syna zatrzymały się na jej twarzy.
— Nie mówią — powiedział wyraźnie. — I chyba nie myślą. Nie ma go. Wczoraj w południe wyjechał nad rzekę i jeszcze nie powrócił. Pytałem o niego...
— Dzięki Bogu! — odetchnęła z ulgą matka. — Dzięki Bogu! Chachoł spojrzał na nią i spuścił głowę.
— Leży — w zamyśleniu powiedziała matka — i jakby się dziwił — taką ma twarz. I nikt go nie żałuje, nikt nie powie dobrego słowa. Mały taki, niepozorny, zupełnie jak odłamek — odłamał się od czegoś, upadł i leży...
Przy obiedzie Paweł nagle rzucił łyżkę i zawołał:
— Nie rozumiem tego!
— Czego? — zapytał chachoł.
— Zabić zwierzę tylko dlatego, że trzeba jeść — i to już nawet jest wstrętne. Zabić zwierzę — drapieżnika —