Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/158

Ta strona została przepisana.

— Ja nie boję się! Nie wierzę! Gdybym nawet widziała, nie uwierzyłabym!
— Poczekajcie! — powiedział chachoł nie patrząc na nich. Poruszał wciąż głową i starał się oswobodzić rękę.
— To nie ja... Ale... mogłem nie pozwolić...
— Zostaw, Andrzeju! — odezwał się Paweł. I ściskając jedną ręką jego rękę, położył mu drugą na ramieniu, jakby starając się powstrzymać drżenie, które wstrząsało jego ogromną postacią. Chachoł pochylił ku nim głowę i cicho, przerywanym głosem, zaczął mówić:
— Nie chciałem tego, wiesz o tym, Pawle. To było tak: kiedyś ty poszedł naprzód, ja zatrzymałem się na rogu z Dragunowem. Isaj wyszedł zza węgła. Stanął z boku. Patrzy na nas, uśmiecha się jadowicie... Dragunow powiedział — widzisz? To mnie on tak śledzi całą noc. Obiję go.
Poszedł. Myślałem, że do domu... A Isaj podszedł do mnie.
Chachoł westchnął.
— Nikt mnie jeszcze nie obraził tak ohydnie, jak ten pies.
Matka w milczeniu pociągnęła go za rękę ku stołowi i wreszcie udało się jej posadzić go. Sama usiadła obok niego, ramię przy ramieniu.
Paweł stał przed nim ponuro skubiąc brodę.
— Mówił, że znają nas wszystkich, że wszystkich nas żandarmi mają na oku i wyłowią nas przed majem. Nie odpowiadałem, śmiałem się, a w sercu aż kipiało. Zaczął mówić, że jestem rozumnym chłopcem i nie powinienem iść tą drogą, że lepiej bym...
Zatrzymał się, wytarł twarz lewą ręką, a oczy jego błysnęły suchym blaskiem.
— Rozumiem! — powiedział Paweł.
— Że lepiej bym — powiada — poszedł na służbę prawa... Ha?
Chachoł machnął ręką i potrząsnął zaciśniętą pięścią.