Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/160

Ta strona została przepisana.

— Pójdę do łaźni! — uśmiechając się krzywo, powiedział Andrzej i pośpiesznie, zebrawszy się w milczeniu, wyszedł ponury.
Matka odprowadziwszy go współczującym spojrzeniem, zwróciła się do syna:
— Jak chcesz, Pawełku! Wiem, że to grzech zabić człowieka, a nie uważam nikogo za winnego. Żal mi Isaja, taki maleńki się zrobił jak gwoździk. Popatrzyłam na niego, przypomniałam sobie, jak wygrażał się, że cię powiesi — i ani złości do niego, ani zadowolenia, że umarł. Po prostu żal go tylko. A teraz — nawet i nie żal...
Zamilkła, pomyślała i, uśmiechając się ze zdziwieniem, zauważyła:
— Panie Jezu! Słyszałeś, Pawełku, co ja mówię?...
Paweł zdaje się nie słyszał. Chodząc powoli, ze spuszczoną głową po pokoju, w chmurnym zamyśleniu, powiedział:
— Ot, jakie jest życie! Widzisz jak postawiono człowieka przeciw człowiekowi? Nie chcesz, a — bij! I kogo? Takiego samego wydziedziczonego człowieka, który jest jeszcze nieszczęśliwszy od ciebie, bo — głupi. Policja, żandarmi, szpiedzy — wszystko to nasi wrogowie, a przecie — wszyscy są takimi samymi ludźmi jak my. I tak samo wysysają z nich krew, i tak samo nie uważają ich za ludzi. Wszystko tak samo! A przecież postawili ludzi jednych przeciw drugim, oślepili głupotą i strachem, związali im ręce i nogi, ścisnęli i ssą ich, dławią, biją jednych przy pomocy drugich. Zmienili ludzi w strzelby, pałki i kamienie i mówią: to jest państwo!...
Podszedł bliżej do matki.
— To jest przestępstwo, matko! Najpodlejszy mord milionów ludzi — mord dusz... Rozumiesz — duszę zabijają. Widzisz różnicę między nami i nimi — uderzył człowiek i brzydzi się, i wstyd mu, i boli go to. Ale najważniej-