Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/162

Ta strona została przepisana.

białe zęby, głos jego dźwięczał bardziej miękko niż dawniej, twarz jeszcze gęściej zarosła brodą.
Matka ucieszyła się. Podeszła do niego, ściskała jego dużą, czarną rękę i wdychając zdrowy, mocny zapach dziegciu, mówiła:
— Ach ty!... Taka-m rada... taka-m rada!...
Paweł uśmiechał się oglądając Rybina.
— Dobry chłopek!
Rozbierając się powoli Rybin mówił:
— Tak. Znowu stałem się chłopem. Wy się na panów powoli kierujecie, a ja powracam... Ot co!
Obciągając pasiastą koszulę, wszedł do pokoju, obrzucił go uważnym spojrzeniem i oświadczył:
— Dobytku wam nie przybyło, ale książek więcej — tak! No, powiadajcie, jak tam sprawy?
Usiadł, rozstawiwszy szeroko nogi i oparłszy się d!ońmi o kolana, obmacywał pytająco Pawła swymi ciemnymi oczyma i, uśmiechając się dobrodusznie, czekał odpowiedzi.
— Sprawy idą doskonale! — odpowiedział Paweł.
— Orzemy i siejemy, chwalić się nie umiemy, a urodzaj zbierzemy — z żyta winko zwarzymy, pokotem się położymy — tak? — baraszkował Rybin.
— Jak się wam żyje, Michale Iwanowiczu? — zapytał Paweł siadając naprzeciw niego.
— Niczego sobie. Dobrze mi się żyje. W Jengildziejewie zatrzymałem się, słyszeliście o Jengildziejewie? Dobra wieś. Dwa jarmarki w roku, mieszkańców więcej niż dwa tysiące — zły naród! Swojej ziemi nie mają, na dzierżawach siedzą — marna ziemia. Poszedłem na wyrobnika do jednego pasożyta — jest ich tam jak much na padlinie. Dziegieć gonimy, węgiel palimy. Otrzymuję za robotę cztery razy mniej niż tutaj, a grzbiet gnę dwa razy więcej. Ot co! Siedmiu nas pracuje u niego, u pasożyta. Niczego sobie naród — młodzi wszyscy, oprócz mnie, tamtejsi i czytać umie-