Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/163

Ta strona została przepisana.

ją wszyscy. Jeden chłopak, Jefim, taka gorączka, że aż bieda z nim!
— Rozmawiacie z nimi? — z ożywieniem zapytał Paweł?
— Nie milczę. Zabrałem z sobą wszystkie tutejsze odezwy — trzydzieści cztery. Ale najwięcej biblii używam — stamtąd jest co brać. Książka gruba, rządowa, synod drukował, można jej wierzyć...
Mrugnął do Pawła i ciągnął dalej z uśmiechem:
— Tylko, że mało tego. Ja do ciebie po książki. Jesteśmy tu we dwóch — Jefima tego mam z sobą. Dziegieć woziliśmy, no, okrążyliśmy nieco i zajechaliśmy do ciebie! Zaopatrz mnie w książki, póki Jefim nie przyjdzie — po co ma za dużo wiedzieć...
Matka patrzyła na Rybina i wydawało się jej, że razem z marynarką zdjął z siebie jeszcze coś. Stracił coś ze swojej stateczności, oczy jego patrzyły chytrzej, nie tak otwarcie, jak dawniej.
— Mamo — powiedział Paweł — idźcie i przynieście książek. Tam wiedzą co dać. Powiedzcie, że dla wsi.
— Dobrze! — odpowiedziała matka. — Samowar zakipi, a ja tymczasem skoczę.
— To i ty zabrałaś się do tych spraw, Niłowna? — z uśmiechem zapytał Rybin.
— Tak. Chętnych do książki nam tam nie brak. Nauczyciel zachęca — mówią, dobry chłop, chociaż pochodzi z duchownego stanu. Nauczycielka także jest o siedem wiorst. No, ale oni się zakazaną książką nie posługują — naród rządowy — boją się. A mnie jest potrzebna zabroniona, ostra książka i ja na ich rachunek będę podrzucał... Gdy komisarz albo pop zobaczą, że to zakazana książka, pomyślą — nauczyciele rozrzucają! A ja na boczku do czasu zostanę.
I zadowolony ze swej przebiegłości wesoło wyszczerzył zęby.