Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/167

Ta strona została przepisana.

— Śmiercią zwycięż — śmierć! Tak! Znaczy to — umrzyj, żeby ludzie zmartwychwstali. I niech umrą tysiące, żeby wskrzesły nieprzeliczone tłumy ludzi na całej ziemi! Ot co. Umrzeć jest łatwo, ale żeby zmartwychwstali, żeby podnieśli się ludzie!
Matka wniosła samowar spoglądając z ukosa na Rybina. Jego słowa ciężkie i mocne przygniatały ją. Było w nim coś, co jej przypominało męża — tamten tak samo szczerzy! zęby, poruszał rękami, zakasywał rękawy. Była w nim taka sama niecierpliwa złość, niecierpliwa, ale niema. Ten — mówił. I był mniej straszny.
— To jest potrzebne! — powiedział Paweł kiwnąwszy głową. — Dawajcie nam materiał, a my będziemy drukować wam gazetę...
Matka popatrzyła z uśmiechem na syna, potrząsnęła głową i, ubrawszy się w milczeniu, wyszła z domu.
— Rób! Wszystkiego dostarczymy! Piszcie prościej, żeby nawet cielęta zrozumiały! — wołał Rybin.
W kuchni otworzyły się drzwi, wszedł ktoś.
— To Jefim! — powiedział Rybin zaglądając do kuchni. — Chodź tu, Jefimie!
— Oto Jefim, a to Paweł, mówiłem ci o nim.
Przed Pawłem stanął jasnowłosy, barczysty chłopak, w krótkim półkożuszku, zgrabny i widocznie bardzo silny. Trzymał czapkę w rękach i patrzył na niego spode łba szarymi oczyma.
— Dobrego zdrowia! — powiedział ochryple i, ścisnąwszy rękę Pawła, obiema rękami przygładził proste włosy. Obejrzał pokój i zaraz, powoli, jak gdyby skradał się, podszedł do półki z książkami.
— Zobaczył! — powiedział Rybin i mrugnął do Pawła. Jefim odwrócił się, spojrzał na niego i oglądając książki, mówił: