Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/170

Ta strona została przepisana.

Jefim podszedł do Pawła i zapytał:
— Może dacie mi jakąś książkę?
— Proszę bardzo! — chętnie zgodził się Paweł.
Oczy chłopca zapaliły się pożądliwie:
— Zwrócę! — powiedział pośpiesznie. — Nasi tu blisko dziegieć wożą, to przywiozą.
Rybin, już ubrany, ściągnął mocno pas i powiedział do Jefima:
— Czas jechać!
— A no poczytam sobie! — zawołał Jefim wskazując na książki i uśmiechając się szeroko.
Kiedy odeszli, Paweł zwrócił się do Andrzeja i wykrzyknął z ożywieniem:
— Widziałeś co za chwaty?...
— Taak! — powoli przeciągnął chachoł. — Oni są jak chmury...
— A Michał? — wykrzyknęła matka. — Jakby nigdy nie był w fabryce. Zupełnym chłopem się stał! I taki straszny!
— Szkoda, że cię nie było! — powiedział Paweł do Andrzeja, który siedząc przy stole patrzył pochmurnie w swoją szklankę herbaty. — Przyjrzałbyś się, jak mogą się rozkołysać uczucia — ty ciągle o sercu mówisz! Tu Rybin takiej pary dodał, że przewrócił mnie, zdławił. Nawet przeczyć mu nie mogłem. Ileż w nim nieufności do ludzi i jak on ich nisko ceni! Prawdę mówi matka — straszną siłę niesie w sobie ten człowiek!...
— Widziałem to! — ponuro powiedział chachoł. — Otruli ludzi! Gdy powstaną, będą obalać wszystko! Potrzebna im jest naga ziemia — i oni obnażą ją, wszystko zerwą!
Mówił powoli i było widać, że myśli o czymś innym. Matka dotknęła go ostrożnie.
— Otrząsnąłbyś się, Jędrusiu!