Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/173

Ta strona została przepisana.

— Bo cóż to, w samej rzeczy! — łagodnie odezwała się matka. — Serce miękkie, a — ryczy jak zwierz. Po co to?
W tej chwili było jej przyjemnie, że widzi Mikołaja, i nawet jego dziobata twarz wydała jej się ładniejsza.
— Nie nadaję się do niczego, prócz takich spraw! — powtórzył wzruszając ramionami Mikołaj. — Myślę, myślę — gdzie moje miejsce? Nie ma dla mnie miejsca! Trzeba mówić z ludźmi, a ja nie umiem! Widzę wszystko, czuję wszystkie ludzkie krzywdy, a powiedzieć — nie mogę! Niema dusza.
Podszedł do Pawła ze spuszczoną głową i, obdłubując palcem stół, powiedział jakoś dziecinnie i żałośnie, nie tak jak zwykle:
— Dajcie mi jakąś ciężką pracę, bracia! Nie mogę tak bez sensu żyć! Wy wszyscy — w sprawie. Widzę — sprawa rośnie, a ja — na uboczu! Wożę belki, deski. Czy można po to żyć? Dajcie mi jakąś ciężką robotę!
Paweł wziął go za rękę, przyciągnął do siebie:
— Damy!
Ale zza zasłony rozległ się głos Andrzeja:
— Nauczę cię, Mikołaju, składać litery i będziesz naszym zecerem — dobrze?
Mikołaj podszedł do niego mówiąc:
— Jeżeli nauczysz, podaruję ci za to nóż...
— Idź do diabła z nożem! — krzyknął Andrzej i nagle roześmiał się.
— Dobry nóż! — nalegał Mikołaj.
Paweł roześmiał się także.
Wtedy Mikołaj zatrzymał się pośrodku pokoju i zapytał:
— Czy to wy ze mnie?
— No tak! — odpowiedział chachoł zeskakując z łóżka. — Wiecie co? Chodźmy przejść się w pole! Noc ładna, księżycowa. Idziemy?