Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/174

Ta strona została przepisana.

— Dobrze! — powiedział Paweł.
— I ja pójdę! — oznajmił Mikołaj. — Lubię, chachoł, kiedy się śmiejesz...
— A ja — gdy ty podarki obiecujesz! — odpowiedział Andrzej uśmiechając się.
Gdy ubierał się w kuchni, matka powiedziała gderliwie:
— Ubierz się cieplej...
A gdy wszyscy trzej wyszli, popatrzyła na nich przez okno, po czym spojrzała na ikonę i wyszeptała cicho:
— Boże — pomóż im!...

XXVI

Dnie biegły jeden za drugim tak szybko, że matka nie miała kiedy myśleć o Pierwszym Maju. Tylko nocą, gdy, zmęczona hałaśliwą i podniecającą krzątaniną dnia, kładła się do łóżka, czuła w sercu głuchy, tępy ból.
— Żeby już prędzej...
O świcie ryczała fabryczna syrena, syn i Andrzej szybko pili herbatę, przegryzali czymś i odchodzili zostawiając matce dziesiątki poleceń. Cały dzień kręciła się jak wiewiórka w kole, gotowała obiad, liliową galaretę do proklamacyj i klej do nich. Przychodzili jacyś ludzie, wsuwali jej karteczki, które należało wręczyć Pawłowi, i znikali zarażając ją swym podnieceniem.
Odezwy, wzywające robotników do świętowania Pierwszego Maja, prawie każdej nocy naklejano na płotach. Ukazywały się nawet na drzwiach komendy policyjnej i codziennie znajdowano je w fabryce. Rankiem policja chodziła po osadzie i klnąc zrywała i zeskrobywała liliowe papierki z płotów, a w obiad karteczki znowu fruwały po ulicy, pędzone przez wiatr pod nogi przechodniów. Z miasta przysłano wywiadowców, którzy stojąc na rogach ulic, ob-