Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/175

Ta strona została przepisana.

macywali oczyma robotników, idących wesoło i z ożywieniem z fabryki na obiad i z powrotem. Wszystkich bawiła bezsilność policji i nawet starsi robotnicy mówili do siebie z uśmiechem:
— To ci wyrabiają — co?
Wszędzie zbierały się grupki ludzi, gorąco debatując nad podniecającym wezwaniem. Życie kipiało i było tej wiosny ciekawsze dla wszystkich, wszystkim przynosiło coś nowego. Jednym — jeszcze jeden powód do rozdrażnienia, złości i wymyślań na buntowników, drugim — nieokreślony lęk i nadzieję, trzecim — tych było najmniej — ostrą radość, że to oni są tą siłą, która budzi wszystkich.
Paweł i Andrzej prawie nie spali po nocach, zjawiali się w domu tuż przed syreną, obaj zmęczeni, ochrypli i bladzi. Matka wiedziała, że urządzają zebrania w lesie, na bagnach. Wiedziała i to, że wokoło osady myszkują podjazdy konnej policji, pełzają szpicle, chwytają i obszukują pojedynczych robotników, rozganiają grupy i od czasu do czasu aresztują tego lub owego. Rozumiała, że jej syna i Andrzeja mogą także aresztować każdej nocy i prawie że pragnęła tego — wydawało się jej, że byłoby to lepiej dla nich.
Sprawa zabójstwa kontrolera dziwnie przycichła. Dwa dni miejscowa policja wypytywała z tego powodu ludzi i, przesłuchawszy z dziesięciu, przestała się interesować zabójstwem.
Maria Korsunowa w rozmowie z matką powiedziała jej, a słowa jej odzwierciadlały zdanie policji, z którą, jak ze wszystkimi ludźmi, żyła w przyjaźni:
— Czy tu można znaleźć winnego? W ciągu ranka może ze stu ludzi widziało Isaja, a dziewięćdziesięciu, jeśli nie więcej, mogło go zdzielić! Przez siedem lat dosyć wszystkim dokuczył.
Andrzej zmienił się bardzo. Twarz mu wychudła, ociężałe powieki opuściły się na wypukłe oczy zakrywając