Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/176

Ta strona została przepisana.

je do połowy. Cienkie zmarszczki przecięły twarz od nozdrzy aż do kątów ust. Mniej teraz mówił o rzeczach i sprawach zwykłych, a coraz częściej wybuchał i, wpadając w oszałamiający i upajający wszystkich zachwyt, mówił o przyszłości, o pięknym i jasnym święcie tryumfu wolności i rozumu.
Kiedy sprawa śmierci Isaja ucichła, powiedział z obrzydzeniem uśmiechając się smutnie:
— Nie tylko lud, ale nawet ci ludzie, którymi nas szczują jak psami — nie są dla nich cenni. Nie żałują swego wiernego Judasza, ale — srebrników...
— Dość już o tym, Andrzeju! — twardo powiedział Paweł. A matka dorzuciła cicho:
— Trącili purchawkę — rozsypała się!
— Sprawiedliwie, ale — nie pociesza!... — ponuro odezwał się chachoł.
Często powtarzał te słowa i w jego ustach nabierały one jakiegoś osobliwego, ogólnego sensu, gorzkiego i zjadliwego...
... I oto przyszedł ów dzień — Pierwszy Maja.
Syrena zaryczała nakazujące i władczo. Matka, która nie usnęła w nocy ani na minutę, wyskoczyła z łóżka, wsunęła żar do przygotowanego z wieczora samowaru i chciała jak zawsze zastukać do drzwi syna i Andrzeja, ale zastanowiła się, machnęła ręką i siadła pod oknem przyłożywszy rękę do twarzy, jakby bolały ją zęby.
Niby duże ptaki, przestraszone głośnym wyciem pary, płynęło po bladobłękitnym niebie stado białych i różowych, lekkich obłoków. Matka patrzyła na nie i wsłuchiwała się w siebie. Głowę miała ciężką, oczy piekły ją po bezsennej nocy i były suche. Ale osobliwy spokój panował w jej piersi Serce biło równo, myślała o zwykłych, codziennych sprawach.