Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/180

Ta strona została przepisana.

baczyła wszędzie — w oknach domów, przed bramami, grupy ludzi, odprowadzające jej syna i Andrzeja ciekawymi spojrzeniami — przed oczyma jej zakołysała się mglista plama, o zmiennych barwach, to przeźroczystozielona, to mętnoszara....
Witano się z nimi i w powitaniach tych było coś szczególnego. Łowiła słuchem niegłośne, urywkowe uwagi.
— Idą — przywódcy...
— My nie wiemy, kto przewodzi...
— Przecie nie mówię nic złego...
W innym miejscu, na podwórzu, ktoś krzyczał z rozdrażnieniem:
— Wyłowi ich policja i przepadną!...
— Już ich łowiła...
Zawodzący, przestraszony głos kobiecy zeskakiwał przez okno na ulicę:
— Opamiętaj się! Czyś ty kawaler, czy co?
Gdy przechodzili obok domu beznogiego Zosimowa, który dostawał od fabryki za swoje kalectwo stałą, miesięczną zapomogę, Zosimow wysunął głowę przez okno i krzyknął:
— Paweł! Ukręcą ci głowę, ty łajdaku, za twoje sprawki! Doczekasz się!
Matka wzdrygnęła się i zatrzymała. Ten okrzyk obudził w jej sercu ostrą złość. Spojrzała w obrzmiałą, grubą twarz kaleki. Schował głowę wymyślając. Wówczas przyśpieszyła kroku, dogoniła syna i, starając się nie pozostać w tyle, podążyła jego śladem.
Paweł i Andrzej zdawali się nie dostrzegać niczego. Nie słyszeli biegnących za nimi okrzyków. Szli spokojnie nie śpiesząc się. Zatrzymał ich Mironow, starszy, skromny człowiek, szanowany przez wszystkich za trzeźwe i czyste życie.
— I wy także nie pracujecie, Daniło Iwanowiczu? — zapytał Paweł.