Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/181

Ta strona została przepisana.

— Żona tuż przed rozwiązaniem. No i dzień taki — niespokojny... — objaśnił Mironow, uważnie przyglądając się towarzyszom, i przyciszonym głosem zapytał:
— Wy, chłopcy, podobno skandal dyrektorowi chcecie zrobić, szyby mu wybić?
— Czyśmy pijani? — zawołał Paweł.
— Przejdziemy po prostu przez ulice ze sztandarami i pieśni będziemy śpiewać! — objaśni! chachoł. — Posłuchajcie naszych pieśni, w nich jest nasza wiara!
— Wiarę waszą znam! — w zamyśleniu powiedział Mironow. — Papierki te czytałem. Ha, Niłowna! — wykrzyknął uśmiechając się do matki swymi rozumnymi oczyma — i ty buntujesz się?
— Trzeba choć przed śmiercią pod rękę z prawdą się przespacerować.
— Widzisz ją! — powiedział Mironow. — Widać, prawdę o tobie mówią, żeś ty do fabryki zakazane książki nosiła!
— Kto to mówi? — zapytał Paweł.
— Tak gadają. — No, żegnajcie i trzymajcie się mocno!
Matka śmiała się cicho. Było jej przyjemnie, że tak o niej mówią. Paweł powiedział uśmiechając się:
— Będziesz ty jeszcze w więzieniu, mamo!
Słońce podnosiło się coraz wyżej wlewając swoje ciepło w orzeźwiającą świeżość wiosennego dnia. Obłoki płynęły wolniej, cienie ich stały się delikatniejsze i przeźroczystsze. Przesuwały się miękko przez ulice i dachy domów, okrywały ludzi i jakby oczyszczały osadę ścierając brud i kurz ze ścian i dachów, nudę z twarzy. Robiło się weselej, głosy rozbrzmiewały mocniej zagłuszając daleki szum furkotu maszyn.
I znowu do uszu matki dolatywały i pełzły zewsząd, z okien, podwórek, słowa lękliwe i złe, poważne i wesołe. Ale teraz miała ochotę przeczyć, dziękować, objaśniać, wmieszać się w barwne życie tego dnia.