Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/182

Ta strona została przepisana.

Za węgłem ulicy, w wąskim zaułku, zebrał się tłum około stu ludzi. W głębi jego rozlegał się glos Wiesowszczikowa.
— Wyciskają z nas krew jak sok z żurawiny! — padały na głowy ludzi niezdarne słowa.
— Prawdę mówi! — odpowiedziało od razu kilka głosów donośnym echem.
— Stara się chłopiec! — powiedział chachoł.. — A no, pójdę, pomogę mu!...
Pochylił się i nim Paweł zdołał go powstrzymać, wkręcił swoje długie i gibkie ciało w tłum jak korkociąg w korek. Rozległ się jego śpiewny głos:
— Towarzysze! Mówią, że na ziemi żyją różne narody — Żydzi i Niemcy, Anglicy i Tatarzy. A ja — nie wierzę temu! Są tylko dwa narody, dwa nieprzejednanie wrogie plemiona — bogaci i biedni! Ludzie różnie się ubierają i różnymi językami mówią, a popatrzcie, jak bogaci Francuzi, Niemcy i Anglicy odnoszą się do roboczego ludu, to zobaczycie, że wszyscy oni są dla robotnika takimi samymi baszybożukami, bodajby się udławili!
Ktoś w tłumie roześmiał się.
— A popatrzmy z drugiej strony — to zobaczymy, że robotnik Francuz, Tatarzyn czy Turek, takim samym psim życiem żyje, jak nasz rosyjski lud roboczy!
Coraz więcej ludzi podchodziło z ulicy i jeden za drugim, w milczeniu, wyciągając szyję i stając na palcach, wciskali się w uliczkę.
Andrzej podniósł głos.
— Za granicą robotnicy już zrozumieli tę prostą prawdę i dzisiaj w ten słoneczny dzień Pierwszego Maja...
— Policja!... — krzyknął ktoś.
Z ulicy wjechało w zaułek prosto na ludzi czterech konnych policjantów. Machali nahajkami i krzyczeli:
— Rozchodzić się!