Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/188

Ta strona została przepisana.

— Heretycy! — krzyczał z okna czyjś naderwany głos grożąc wysuniętym kułakiem.
I natrętnie wwiercał się w uszy matki czyjś świdrujący pisk:
— Przeciw najjaśniejszemu panu, przeciw jego — cesarskiej mości? Buntować się?
Obok matki migały stropione twarze, podskakując przebiegali mężczyźni i kobiety, przelewał się ciemną ławą lud, pociągany przez tę pieśń, która naporem swych dźwięków zdawała się przewracać przed sobą wszystko oczyszczając drogę. I patrząc na czerwony sztandar kołyszący się w oddali, widziała nie widząc, twarz syna, jego brązowe czoło i oczy płonące jasnym ogniem wiary.
Ale oto znalazła się w ogonie pochodu, wśród ludzi, którzy szli nie śpiesząc się, obojętnie spoglądając ku przodowi, z chłodną ciekawością widzów, znających z góry zakończenie widowiska. Szli i rozmawiali niegłośno, z pewnością siebie:
— Jedna rota stoi przed szkołą, a druga przed fabryką...
— Gubernator przyjechał...
— Naprawdę?
— Sam widziałem — przyjechał!
Ktoś zaklął z radości i powiedział:
— Ale bać się zaczęli naszych! I wojsko, i gubernator.
— Kochani! — tłukło się w piersiach matki.
Ale słowa wokół niej dźwięczały martwo i chłodno. Przyśpieszyła kroku, żeby odejść od tych ludzi, i z łatwością przegoniła ich powolne, leniwe kroki.
I nagle głowa pochodu uderzyła jakby o coś, ciało jego, nie zatrzymując się, zachwiało się w tył, z niespokojnym, cichym pomrukiem. Pieśń drgnęła także, ale potem popłynęła znowu, szybciej jeszcze i głośniej. I znowu gęsta fala dźwięków opadła, cofnęła się w tył. Głosy jeden za drugim