Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/190

Ta strona została przepisana.
XXVIII

W końcu ulicy — matka to widziała — zamykając wyjście na plac stała szara ściana jednakowych ludzi bez twarzy. Nad ramieniem każdego z nich błyszczały chłodnym blaskiem ostre i wąskie pasemka bagnetów. I od tej nieruchomej, milczącej ściany wiało na robotników chłodem. Chłód ten przenikał także jej pierś, dochodził aż do serca.
Wcisnęła się w tłum, tam gdzie znani jej ludzie, stojący na przedzie, przy sztandarze, stykali się z nieznanymi, jakby opierając się na nich. Przycisnęła się mocno bokiem do wysokiego, ogolonego człowieka. Był jednooki i, żeby spojrzeć na nią, gwałtownie wykręcił głowę.
— Ty co? Czyjaś ty? — zapytał.
— Matka Pawła Własowa! — odpowiedziała czując, że kolana drżą pod nią, a dolna warga opuszcza się mimo woli.
— Aha! — mruknął jednooki.
— Towarzysze! — przemówił Paweł. — Całe życie naprzód — nie ma przed nami innej drogi!
Zapanowała pełna napiętego oczekiwania cisza. Sztandar podniósł się, zachwiał jakby w zadumie i, powiewając nad głowami ludzi, popłynął ku szarej ścianie żołnierzy. Matka wzdrygnęła się, zamknęła oczy i krzyknęła.
Paweł, Andrzej, Samojłow i Mazin, tylko we czterech oderwali się od tłumu.
Ale w powietrzu zadrżał powoli jasny głos Fedzi Mazina:

Ofiarą — ście padli

— zaśpiewał.

Ostatni szedł bój...

— dwoma ciężkimi westchnieniami odezwały się głębokie, znużone głosy. Ludzie wolno ruszyli naprzód uderzając