Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/195

Ta strona została przepisana.

Wszystko kręciło się, chwiało, drgało. Powietrze pełne było niespokojnego szumu, podobnego do matowego szumu przewodów telegraficznych.
Oficer odskoczył piszcząc nerwowo:
— Skończyć ze śpiewem! Feldfebel Krajnow...
Matka chwiejąc się podeszła do odłamka drzewca odrzuconego przez niego i znowu podniosła go.
— Zatkać im pyski!...
Pieśń splątała się, zadrżała, rozerwała się, zgasła. Ktoś wziął matkę za ramię, odwrócił ją, pchnął w plecy...
— Idź, idź...
— Oczyścić ulicę! — krzyczał oficer.
Widziała o dziesięć kroków od siebie gęsty tłum ludzi. Wrzeszczeli, mruczeli groźnie, gwizdali, powoli cofając się w głąb ulicy i rozlewając się po podwórzach.
— Idź! Idź do diabła! — krzyknął jej prosto w ucho młody, wąsaty żołnierz i, zrównawszy się z nią, pchnął ją na chodnik.
Szła opierając się o drzewce, nogi uginały się pod nią. Zęby nie upaść, czepiała się drugą ręką ścian i płotów. Przed nią cofali się ludzie, obok niej i za nią parli żołnierze pokrzykując:
— Rozchodzić się, rozchodzić...
Żołnierze wyprzedzili ją. Zatrzymała się, obejrzała. W końcu ulicy rzadkim łańcuchem stali ci sami żołnierze zagradzając wejście na plac. Plac był pusty. Przed nią chwiały się także szare postacie zwolna napierając na ludzi...
Chciała zawrócić, ale nie zdając sobie z tego sprawy, poszła naprzód i doszedłszy do bocznej uliczki, wąskiej i pustej, skręciła w nią.